Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z piekła rodem Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 21:02, 24 Gru 2010 Temat postu: Gwiazdy noszą tenisówki :) |
|
|
Książka napisana ładnych parę lat temu, opowiadająca o aktorach pracujących i współpracujących z Rozrywką. Zamieszczam fragment o Januszu Krucińskim :)
Realizacji tego spektaklu od początku towarzyszyły lęk i niepewność, jak też potraktuje go publiczność. Już po pierwszej próbie wokół „Rozrywki” zaczęło szumieć, szemrać i bulgotać. Jedni osądzali Teatr od czci i wiary, inni zacierali ręce w chorej zawiści, prorokując ze zjadliwym uśmiechem: „no teraz to już na pewno się wyłożą.” Wielu spekulowało, czy reżyser potrafi zachować granice dobrego smaku, reszta cichutko powtarzała: „uda się, na pewno się uda!” Gdyby można jakimś czarownym sposobem zarejestrować dygotanie zatrwożonych serc realizatorów i twórców, towarzyszące im podczas premiery, a później puścić je przez głośnik, byłby łomot, że hej (westchnienie ulgi tychże samych – na widok podrywającej się do owacji na stojąco publiczności – zapewne ugasiłoby spory pożar!)
Tymczasem dzisiaj „The Rocky Horror Show” ma fanów, którzy widzieli spektakl po kilkadziesiąt razy. Przyjeżdżają przebrani, ucharakteryzowani, a przynajmniej wyposażeni w niezbędne gadżety: zapalniczki, ryż i papier toaletowy. Jak na całym świecie, widzowie uczestniczą w tym przedstawieniu bardzo czynnie: bawią się razem z artystami, śpiewają z nimi i tańczą. Jednym z ulubieńców publiczności jest oczywiście tytułowy bohater, android Rocky.
Przygotowanie tej roli wymagało od Janusza Krucińskiego wyjątkowej pracy. Długie tygodnie trwało formowanie ciała, walka z bolesnymi zakwasami, odpowiednia dieta i… nauka chodzenia w szpilkach. Ale warto było! Kto nie wierzy, niech koniecznie pojawi się na najbliższym „The Rocky Horror Show”.
Oczywiście Janusz Kruciński dysponuje nie tylko wysportowaną sylwetką. Jego największym atutem jest głos. Ma ciekawą, charakterystyczną barwę, dużą skalę i siłę. Poza swym indywidualnym brzmieniem, odpowiednio pokierowanym wolą właściciela, przypomina lekko chropowaty, przenikliwy chwilami głos Grzegorza Turnaua, czasem zaś staje się łudząco podobny do aksamitnej barwy głosu Zbigniewa Wodeckiego.
- Często o tym słyszę, więc na pewno coś w tym jest. Ale byłem naprawę zaskoczony podczas koncertu sylwestrowego, kiedy śpiewałem „Cichosza”. To było przemiłe: słyszałem ten szmer zdumienia na widowni i nie mogłem uwierzyć, że ludzie jednak dali się nabrać!
Oj dali się, dali. Kiedy wyszedł na scenę i zaczął „Po cichu, po wielkiemu cichu idu sobie i patrzu i widzu…” , nikt nie miał wątpliwości: ten szczupły chłopak z ciemną czupryną to przecież Turnau. Niektórzy tylko widzowie szeptali do swoich żon i przyjaciółek: „Ale co on tu robi? Widać zaprosili go w ostatniej chwili.” Dopiero gdy rozbłysły światła, okazało się, że to nie Turnau, tylko nie wszystkim jeszcze znany członek zespołu wokalnego Teatru Rozrywki, Janusz Kruciński. Pomruk zdziwienia i gorące brawa nagrodziły młodego wokalistę, który w tym momencie przestał być wyłącznie członkiem zespołu. Został zapamiętany. Odtąd na wszystkich koncertach śpiewał najpiękniejsze piosenki – od lirycznych standardów po żywiołowe rock’n’rolle.
- Takie śpiewanie ma źródła jeszcze w szkole średniej – wspomina z uśmiechem Janusz. – Założyliśmy wtedy zespół, który grał absolutnie wszystkie światowe hity „pod dziewczęce serca”. To były naprawdę obłędne czasy!
Szkołę wspomina Janusz wręcz entuzjastycznie. Do tego stopnia, że w pewnej chwili budzi się we mnie – absolwentce chorzowskiego „Słowaka” – bunt. Jak to, jakie Liceum im. Władysława Broniewskiego w Katowicach! Że co, że najlepsze? A my to co? Przecież każdy, kto chodził do „Słowaka” wie, że nikt nam nie dorówna! Nawet w Nowym Jorku mamy fan-club…
Ale kiedy wsłuchuję się w opowieść Janusza, odkładając na bok przekomarzania „o wyższości Słowaka nad resztą świata”, myślę sobie, że jest w tym coś wspaniałego. Rzadko udaje mi się spotkać młodych ludzi, którzy tak ciepło mówią o swoim liceum. Większości z nich „buda” kojarzy się z rygorami , bezdusznymi nauczycielami, nudnymi lekturami i nikomu niepotrzebnymi zadaniami pociągach za stacji A i B. Niestety. Sentyment do szkoły przychodzi zwykle razem z dwudziestopięcioleciem po maturze i najczęściej grubo podszyty jest bolesną świadomością nieuchronnie przemijającego życia.
- Szczycę się, ż chodziłem do najlepszego liceum w Polsce południowej. Z małymi wyjątkami, które zdarzają się zawsze, w tej szkole szanowano indywidualność ucznia. Jeśli ktoś wykazywał zdolności w pewnym kierunku, nauczyciele innych dziedzin potrafili to uszanować. Nie trzeba było być orłem ze wszystkiego. Dawano nam pełną możliwość rozwijania się w dziedzinie, w której wykazywało się talent. Absolutnie wspaniała szkoła!
Drugim „absolutnie wspaniałym” w życiu Janusza było prywatne Studium Teatralne w Krakowie, do którego dostał się, oblawszy egzaminy do PWST. W prowadzonym przez Leszka Zdybała „Lart Studio” nauczył się Kruciński podstaw rzemiosła aktorskiego. Zajęcia praktyczne pochłaniały go bez reszty, chociaż Janusz podkreśla ogromny wysiłek fizyczny, umysłowy i emocjonalny, jakiego od młodych zapaleńców wymagano. Sami przygotowywali spektakle – szyli kostiumy, budowali dekoracje, odbywali niekończące się próby. Kto tego chociaż raz tego spróbował, wie w czym tkwi magia takiej harówki.
W tym samym czasie Janusz występował również w kabarecie Artura Ilgnera, który – jak sam opowiada – był wówczas (1993-1995) wielką konkurencją dla zdobywającego szeroką publiczność kabaretu Rafała Kmity. Ten ostatni przez długi czas czuł na plecach oddech Artura I., raz nawet zespołowi Ilgnera udało się Kmitę prześcignąć. Janusz opowiada z dumą o nagrodzie dla największej indywidualności twórczej roku 1995.
Po przygodzie krakowskiej nastał czas Wybrzeża: Kruciński stał się słuchaczem słynnego Studium Wokalno-Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Skończył pierwszy semestr, gdy splot niesprzyjających okoliczności spowodował, że podjął decyzję o powrocie na Śląsk. Zaraz po przyjeździe rozpoczął poszukiwania możliwości dalszego rozwijania talentów wokalno-aktorskich i… 1 kwietnia 1996 roku podpisał umowę o pracę w Teatrze Rozrywki.
Wszedł od razu w próby do „Oceanu Niespokojnego”, później były chórki w koncertach i pierwsze, naprawdę poważne zadanie: rola Pedra w „Człowieku z La Manchy” – partnerowanie na scenie m.in. Stanisławowi Ptakowi. Następne zadania – to kolejne wcielenia Che („Evita”), Gilberta („Ania z Zielonego Wzgórza”) i Janosika („Na szkle malowane”). To takie trudne – publiczność przyzwyczaja się do pierwszego wykonawcy i trzeba ją do siebie przekonać. Nieprawdą jest bowiem, że na spektakl chodzi się raz. W „Rozrywce” widzowie przychodzą kilka, kilkanaście, kilkanaście nawet kilkadziesiąt razy na ten sam tytuł. Ale Janusz Kruciński ze schedą po Michale Bajorze i Krzysztofie Respondku poradził sobie znakomicie. Podobnie, jak z przypisanymi mu od początku rolami Rocky’ego i Św. Piotra („Jesus Christ Supertar”).
- Uprawiam ten zawód dopiero pięć i pół roku, a to jeszcze dużo za wcześnie, by podsumować – Janusz nie chce dzielić ról na bardziej i mniej przez siebie lubiane. – Każda jest inna, inaczej mnie eksploatuje, ale wszystkie dają ogromną frajdę. Kocham aktorstwo i dlatego uważam się za szczęściarza. Nie ma większej kary dla człowieka, niż wykonywanie zajęcia, którego się nie lubi! A ja to naprawdę uwielbiam. Zwłaszcza, że mam mnóstwo sił i energii, bardzo chcę się uczyć i dlatego szukam możliwości pracy również poza Teatrem Rozrywki. Póki co udaje mi się – gram w tej chwili w dwóch musicalach na Wybrzeżu: w Szczecinie (Tony w „West Side Story”) i Gdyni {Sylvan w „Atlantis”). Niebawem będzie kolejna realizacja, również nad moim ukochanym morzem. Pytasz, jak to znoszę? Ledwo, ledwo. Za nieustanne podróżowanie po Polsce płacę zmęczeniem, niewyspaniem, brakiem wolnych chwil. Ulubione książki czytam w pociągach dalekobieżnych. Na chodzenie po lesie, dobre filmy, fotografowanie i pisanie wierszy właściwie już nie mam czasu. Ale jedno wiem na pewno: dopóki ten zawód będzie mnie chciał, nie zrezygnuję z niego.
Ta – jakże świadoma i zdecydowana deklaracja – wymaga sporego poświęcenia. Pamiętam zdumienie moich znajomych, kiedy spostrzegli, że Św. Piotr („Jesus Christ Superstar”) biega po scenie z… nogą w gipsie: „No jak to? Przecież on jest chory, to chyba trzeba było odwołać spektakl?!”
- Tamta kontuzja była jak zadrapanie w stosunku do dolegliwości, z jakimi ludzie przychodzą na spektakl i grają! – uśmiecha się Janusz. – Sama wiesz, że jest takie bardzo prawdziwe powiedzenie: „w teatrze się nie choruje, w teatrze się umiera”. Może to brzmi nieco patetycznie, ale tak jest. Nie możemy – z powodu mniejszych lub większych niedyspozycji – zawieść ludzi, którzy nam zaufali. Widzom coraz trudnej wyjąć z kieszeni tych kilkadziesiąt złotych na bilet do teatru, nierzadko jest to spore wyrzeczenie. A ilu jest takich, którzy przyjeżdżają z odległych nawet zakątków województwa? Ilu jest tych, którzy nas zwyczajnie lubią i potrzebują? Nie możemy ich rozczarować z powodu złamanego palca!
Książkę można kupić w teatrze po dziś dzień za 5 zł :) Naprawdę warto :)
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Ayesha
Solista
Dołączył: 22 Paź 2010
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Tarnobrzeg Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 21:42, 24 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
Obiecuję przeczytać całość... ale nie dziś... Rodzina konsekwentnie realizowała plan upijania mnie (jako, że to pierwsze święta mojej pełnoletności), więc po drugim akapicie mózg zaczął mi się lansować... W każdym razie już mi się podoba!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dorothea
Adept
Dołączył: 05 Paź 2010
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Siedlce
|
Wysłany: Sob 12:20, 25 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
Bardzo dziękuję za zamieszczenie tego tekstu, jest szalenie ciekawy :)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ilmariel
Pani z lasu Sherwood
Dołączył: 12 Lut 2010
Posty: 226
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 21:52, 27 Gru 2010 Temat postu: Re: Gwiazdy noszą tenisówki :) |
|
|
lucyferowa napisał: | Książkę można kupić w teatrze po dziś dzień za 5 zł :) Naprawdę warto :) |
Można kupić komuś... Tradycja bowiem nakazuje, by książkę tę dostać od innego teatromaniaka xD
|
|
Powrót do góry |
|
|
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z piekła rodem Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 23:02, 27 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
Tak! xD
|
|
Powrót do góry |
|
|
Leleth
Kucyponkowy dealer fangirlizmu
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 23:40, 27 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
Trzeba policzyć, ile już tych ksiązek kupiłyśmy xD.
|
|
Powrót do góry |
|
|
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z piekła rodem Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 14:27, 07 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Leleth napisał: | Trzeba policzyć, ile już tych ksiązek kupiłyśmy xD. |
Ja bym zaopatrzyła kilka jednostek, ale nie mam jak pojechać do Chorzowa. Tzn jak to mam, ale nie ma na co. Sylwester na bis mi się jakoś nie widzi za bardzo. A od Jesusów, jakkolwiek je kocham miłością wielką, muszę sobie odpocząć.
|
|
Powrót do góry |
|
|
EineHexe
Pani Ołówkowa, adminka
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 476
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 17:20, 07 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
lucyferowa napisał: |
Ja bym zaopatrzyła kilka jednostek, ale nie mam jak pojechać do Chorzowa. Tzn jak to mam, ale nie ma na co. Sylwester na bis mi się jakoś nie widzi za bardzo. A od Jesusów, jakkolwiek je kocham miłością wielką, muszę sobie odpocząć. |
Jakby ktoś jeszcze nie zgadł nasza droga Lucyferowa sugeruje Teatrowi Rozrywki wystawienie Jekylla & Hyde'a
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|