Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z piekła rodem Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 13:58, 07 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
Jednakowoż w tygodniu jest dużo wycieczek szkolnych. Ale nam się udało, bo w zerówce łącznie siedziało z 6 osób w tym my
I publika była wyśmienita, brawa mówiły same za siebie... :P
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Gato
Przypadkowy widz
Dołączył: 02 Lis 2011
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Katowice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 1:09, 12 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
Tak sobie czytam to forum, dział po dziale, temat po temacie i w końcu trafiłam na temat na który jestem w stanie jakoś sensownie (choć niezbyt odkrywczo) się wypowiedzieć XD
Na LesMis zdarzyło mi się być raz, 18 czerwca o 15:00. Trochę czasu już od tamtej pory minęło, więc szczegóły już mi poumykały z pamięci i pochowały się po kątach (zresztą oglądając coś po raz pierwszy i tak na wiele rzeczy nie zwracam uwagi), ale zachowałam ogólne wrażenie, które było bardzo pozytywne. Bardziej niż się spodziewałam. Musical był mi znany już wcześniej, po angielsku i od strony stricte dźwiękowej, kilka piosenek bardzo mi się podobało, ale generalnie nigdy mnie szczególnie nie wciągnął ani nie porwał. Skorzystałam jednak z okazji, żeby zobaczyć polską wersję na scenie, i... na dłuższą metę nie wciągnęło mnie w dalszym ciągu XD, ale na czas trwania spektaklu jak najbardziej. Bardzo mi się podobało, muzyka nawet jakoś bardziej mi podeszła niż wcześniej i nie miałabym nic przeciwko, żeby jeszcze kiedyś obejrzeć, zniechęca mnie głównie konieczność dojazdu do Warszawy XD
Pierwsze co przychodzi mi na myśl, kiedy wspominam spektakl, to strona wizualna. Byłam (i jestem) naprawdę pod wrażeniem. Dekoracje, efekty, inscenizacja... Wszystko nie tylko "jakoś wyglądało", ale wyglądało tak, że miło było patrzeć. Szczególne wyrazy uznania za scenę samobójstwa Javerta. Od strony muzycznej i aktorskiej też było bardzo dobrze. Martwiło mnie trochę, że nie trafiłam na Łukasza Dziedzica, ale Szydłowski jako Javert bardzo przypadł mi do gustu, nie mam mu nic do zarzucenia. Moją uwagę szczególnie zwrociła Malwina w roli Eponine - grała z jakimś takim wdziękiem, przykuwała uwagę i wzbudzała sympatię.
Widziałam wcześniej w tym temacie jakieś skargi na polskie teksty. Biorąc pod uwagę moje odchyły językowo-translacyjne powinnam może mieć coś do powiedzenia na ten temat, ale w sumie mam niewiele. XD Jakoś nigdy nie zagłębiłam się w te teksty. W teatrze byłam raz, mam co prawda nabytą wcześniej płytę, ale ją też przesłuchałam w całości chyba tylko raz, a potem już tylko w kółko "Schyl kark". XD Mogę powiedzieć tyle, że tekst wyżej wspomnianego mi się podoba i dobrze oddaje to, co lubię w wersji angielskiej, "Wyśniłam sen" podoba mi się również, za to w "Sama tak" coś mi zgrzyta - nie jest najgorzej, ale momentami wydawało się jakieś niezgrabne, a fragmenty które w angielskim tekście bardzo mnie poruszają, tutaj jakby z lekka się "rozmyły" i nie wywołują już takiego efektu.
Hm, to by było na tyle.
...a teraz chyba wygrzebię tę płytę i posłucham wreszcie porządnie w całości XD
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ilmariel
Pani z lasu Sherwood
Dołączył: 12 Lut 2010
Posty: 226
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 2:14, 12 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
Za pierwszym razem na pewno ciężko wychwycić absurdy, którymi naszpikowany jest tekst, ponieważ jest zbyt wiele rzeczy, które jednocześnie absorbują naszą uwagę jako widza. Tak samo miałam z pierwszym swoim spektaklem "Upiora w Operze", po którym to poważnie zastanawiałam się, dlaczego ludzie tak jeżdżą po tłumaczeniu i jakim cudem ja niczego nie zauważyłam podczas przedstawienia.
W przypadku LM, znając już "możliwości" Skromnego Tłumacza śledziłam losy tłumaczeń od początku, a włosy stawały mi dęba za każdym razem, kiedy natrafiałam na nowe fragmenty. I tak mamy stanie w oczach gwiazd, burze zmiatające tęcze, włosy jakby padał deszcz, oddychające trupy oraz zagadkę wszech czasów, mianowicie: gdzie drzemie beznadzieja - w kłach, wilkach czy też może błyskawicach? Takich kwiatków jest o wiele więcej. A już "On My Own" w całości zyskuje miano najbardziej zmasakrowanego tekstu i za każdym razem, gdy go słucham, z rozpaczy mam ochotę przegryźć się przez dostawkę, ewentualnie zawyć głośno do księżyca. Że nie wspomnę o radośnie nie zgadzających się sylabach w rozmaitych wersach całego libretta i wesolutkich łamańcach językowych tu i ówdzie.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z piekła rodem Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 10:05, 12 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
W Romie jest tak fatalne nagłośnienie, że za pierwszym razem, przy znikomej znajomości libretta nie wyłapałam wszystkich połamańców i kwiatów. Teraz piszemy z perspektywy roku, iluś tam przedstawień i szerokiego zapoznania się z librettem by Wyszogrodzki.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
EineHexe
Pani Ołówkowa, adminka
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 476
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 17:27, 12 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
Droga Ilmariel, to jest Prosty Tłumacz, nie skromny :P Ja się zapoznawałam z dostępnymi fragmentami WysioTłumaczenia jeszcze przed premierą, natomiast na spektaklu i tak mi się rozumienie tekstu wyłączyło z powodów, o których pisały przedpiśczynie, to jest przez fatalne nagłośnienie oraz konieczność ogarniania mnóstwa rzeczy naraz. Po co miałam marnować uwagę na kiepskie teksty, mając przed oczyma świetnych aktorów? :D
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ilmariel
Pani z lasu Sherwood
Dołączył: 12 Lut 2010
Posty: 226
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 18:21, 12 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
Aaa, prawda. No Prosty, indid. Karygodne przejęzyczenie, chyba już późno było ;) Acz Skromny zapewne też. Mnie się niestety rozumienie nie chciało wyłączyć podczas pierwszego spektaklu LM, i bardzo tego żałuję.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Gato
Przypadkowy widz
Dołączył: 02 Lis 2011
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Katowice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 0:05, 20 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
Ilmariel napisał: | Za pierwszym razem na pewno ciężko wychwycić absurdy, którymi naszpikowany jest tekst, ponieważ jest zbyt wiele rzeczy, które jednocześnie absorbują naszą uwagę jako widza. Tak samo miałam z pierwszym swoim spektaklem "Upiora w Operze", po którym to poważnie zastanawiałam się, dlaczego ludzie tak jeżdżą po tłumaczeniu i jakim cudem ja niczego nie zauważyłam podczas przedstawienia. |
Prawda, prawda. Też tak miałam po pierwszym obejrzeniu Upiora.
Słuchałam sobie ostatnio "Wyśniłam sen" i też zastanawiałam się, w czym drzemie beznadzieja :D (w oczach?). Teraz trochę się boję lepiej się wsłuchać w "On My Own", to jedna z moich ulubionych piosenek >.>
...aczkolwiek we włosach jakby padał deszcz nie widzę nic złego.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
EineHexe
Pani Ołówkowa, adminka
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 476
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 13:34, 20 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
Gato napisał: |
Słuchałam sobie ostatnio "Wyśniłam sen" i też zastanawiałam się, w czym drzemie beznadzieja :D (w oczach?). |
To jedna z tych zagadek Wszechświata, nad którą przyszłe pokolenia się będą jeszcze głowić.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Kelias
Bywalec teatru
Dołączył: 11 Lut 2011
Posty: 62
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Siedlce/Lublin
|
Wysłany: Pon 13:03, 21 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
A mnie ciekawi, co rozrywa dobry sen: wilki czy beznadzieja, co drzemie, bo na początku wydawało mi się, że tekście jest ,,...rozrywają...", ale ostatnio ciągle słyszę ,,beznadzieja drzemie w nich/ rozrywająC..." i zastanawiam się, jak ta drzemiąca beznadzieja może coś rozrywać ;)
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ilmariel
Pani z lasu Sherwood
Dołączył: 12 Lut 2010
Posty: 226
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 13:51, 21 Lis 2011 Temat postu: |
|
|
Obstawiam beznadzieję, drzemiącą snem niespokojnym, który drzemiąc rozrywa... Wróć! (Zaczęłam analizować te dwa wersy i odnoszę wrażenie, że uległam zapętleniu i rozumiem z nich jeszcze mniej, niż wcześniej - a w oryginale to jest takie ładne...). W tym tłumaczeniu nie ma rzeczy niemożliwych, jak się okazuje! ;)
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Belle
Przypadkowy widz
Dołączył: 29 Cze 2011
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sulejówek/Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 23:08, 18 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
Co za przemiły człowiek. Zaskakująco skromny. Mało się nie popłakałam ze szczęścia. Mam autograf na płycie (ale to prezent więc muszę ją oddać :( ) a dla siebie wzięłam autograf w programie i..złapałam jeszcze wspaniałą Edytę Krzemień. Ci ludzie maja magię w sobie. To jest nie do opisania.
Spektakl niesamowity- się wie. Obsada była chyba w całości główna lecz niestety bez Ewy Lachowicz :(. A dziewczyna od Eponine była... nie chciało się jej słuchać, mą ukochaną piosenkę zaśpiewała byle jak, na barykadzie była bardziej skupiona na swoim umieraniu niż na śpiewie co zmasakrowało "To tylko pada deszcz". Marcin się bardzo wczuł a ona...nie wiem co. A szkoda bo Marcin Mroziński był wprost wspaniały! Tak, jego duet z Pauliną piękny, jego "Pusty stół" chciałoby się słuchać w kółko...Szkoda że już go nie zobaczymy w Les Miserables :(. Zachwycający był także Łukasz Dziedzic! Gra aktorska na najwyższym poziomie, śpiew przeszywający na wskroś.
Trafiła się także urocza Cosette i Gavroche. Zagrobelny irytował mnie już nieco mniej.
Chyba była wtopa i zabraklo jednej sceny...
Ale generalnie- od pierwszej karkowej sceny czułam że to jest moje miejsce, scena, teatr. Napełniona tym uczuciem i pewna swego wyznałam co miałam Mr Januszowi. Jutro lece na lekcje śpiewu z nowym powerem. Nie wiem co ma w sobie ten człowiek ale po tej gadce-szmatce moge góry przenosić. Nie wystarczy mi bycie widzem.
Aaa kto wie, może za kilkanaście lat znowu wystawią Les Miserables? Tyle że ze mną :D
Wieczór wspaniały, spektakl wspaniały, Janusz wspaniały.
P.S. przepraszam za tę wylewność :)
Ostatnio zmieniony przez Belle dnia Sob 16:49, 18 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z piekła rodem Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 18:46, 19 Gru 2011 Temat postu: |
|
|
Dzięki za relację. I ładne zdjęcie :)
|
|
Powrót do góry |
|
 |
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z piekła rodem Płeć: Kobieta
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ilmariel
Pani z lasu Sherwood
Dołączył: 12 Lut 2010
Posty: 226
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 3:25, 25 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
Zacznę od tego, iż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że powinnam raz jeszcze podziękować wszystkim, którzy w ostatnie urodziny życzyli mi wielu musicalowych wzruszeń i wspaniałych Krucjat, bo najwyraźniej rzekli to szczerze i w dobrą godzinę, każdy bowiem spektakl od tamtej pory (a były ich już dwa w ciągu równego miesiąca) składa się z dwustuprocentowego stężenia absolutnego geniuszu aktorskiego, przecudownej atmosfery przed- i pospektaklowej, niewysłowionej radości i beztroskiego grupowego szaleństwa fanowskiego. Skutkiem czego jestem po raz kolejny tak naładowana pozytywnymi emocjami, że spokojnie mogłabym zasilać przez tydzień całą Warszawę, za co serdecznie dziękuję współkrucjatowiczkom, aktorom, Walżaniątku, tulipankom i panu przy zielonym samochodzie Pilsnera.
W zasadzie nie zamierzam się za bardzo rozpisywać (nie wiem, czy sama sobie wierzę ), powiem tylko, że był to stanowczo najlepszy spektakl Les Miserables, na jakim zdarzyło mi się dotąd być. Nie mogę przyczepić się absolutnie do niczego. No, może poza drobiazgami w nowej aranżacji, całościowo jednak byłam naprawdę bardzo pozytywnie zaskoczona. Do wspomnianych minusów zaliczyłabym zawrotne tempo, które miejscami dawało wrażenie, że aktorzy ledwo nadążają śpiewać - nie jest to dobre, bo nie dość, że odbiera lekkość wykonania, to na dodatek ukróca miejscami możliwości ekspresji aktorskiej. Dodałabym do tego nieco zbyt popowo-rockowe brzmienie, tu jestem zwolenniczką klasyki, a akurat w Les Miserables dawna stylistyka była naprawdę bardziej na miejscu, zważywszy na dość podniosły ton opowieści - ale nadal tragedia to nie jest. Wycięcie niektórych scen i przejść, drobnych bo drobnych, ale jednak znaczących, wpływało niekiedy na poczucie zbyt gwałtownych przeskoków nastroju, całość jednak nabrała dzięki temu dynamiki, dokonane cięcia nie rażą i w całym przedstawieniu gdybym wcześniej nie widziała, zauważyłabym je może raz czy dwa. Ogólnie rzecz biorąc, dotychczas słysząc słowa "nowa aranżacja" instynktownie dopowiadałam sobie "masakra piłą mechaniczną na oryginale", ale nie, absolutnie nic z tych rzeczy. Oglądało się nad wyraz przyjemnie.
Pod względem aktorskim był to nieskazitelny pokaz kunsztu dokładnie wszystkich wykonawców.
Pan Janusz Kruciński zaskoczył mnie energią i charyzmą, których nigdy mu przecież nie brakuje, dziś jednak każdy gest, spojrzenie i dźwięk były po prostu dopracowane jak spod igły. Sama nie umiem powiedzieć, co podobało mi się najbardziej. Stawiałabym chyba jednak na interakcje z inspektorem Javertem (Łukasz Dziedzic), również bezbłędnym w każdym calu. Przy każdym spotkaniu panowie mierzyli się wzburzonymi spojrzeniami, Javert pełnym pogardy i obrzydzenia, Valjean zaś spojrzeniem człowieka, który widzi i rozumie dużo, dużo więcej, nie ocenia więc i nie ma pretensji, dziwi się jednak, jak to możliwe, że Javert jest tak straszliwie ślepy. Majstersztyk wręcz.
Niesamowicie fajna była również chemia sceniczna Valjeana z... Mariusem (Rafał Drozd)! Od momentu mianowicie, kiedy Valjean dowiaduje się o uczuciu łączącym Cosette z Mariusem, zaczyna chłopaka bacznie obserwować, na barykadzie ciągle coś do siebie szepczą, porozumiewają się spojrzeniami, ogólnie wydaje się, że Valjean zdążył go poznać, sprawdzić i ocenić, dzięki czemu Bring him home jest w stanie wreszcie nabrać choćby odrobiny sensu, a biorąc pod uwagę jeszcze przegenialną grę Rafała Drozda...
No właśnie, Rafał Drozd zasługuje na niekwestionowane miano najlepszego Mariusa pod słońcem i jeżeli zdarzy mi się jeszcze widzieć go na scenie w maju, to stanowczo ma ode mnie kwiatka. Pozwolę sobie napisać o nim parę słów więcej, ponieważ widziałam go dopiero po raz pierwszy i jestem pod ogromnym wrażeniem. Zaiste nie da się chyba zagrać tej postaci w sposób lepszy, niż właśnie miałam to okazję podziwiać w jego wykonaniu. Za każdym razem, gdy się pojawiał na scenie, na mojej twarzy pojawiał się szeroki uśmiech. Jego Marius jest rozbrajająco zakochany (och, fetysz chusteczki! ), ale jest też odważny i silny, i... jest facetem, co się Mariusom jakoś nadzwyczaj rzadko zdarza. Podoba mi się bardziej, niż dotychczasowy mój ulubieniec Marcin Wortmann, który jest w głównej mierze po prostu pocieszny, czy Marcin Mroziński, który był bardzo nierówny. Rafał Drozd zaś to kolejny dowód na to, że z każdej roli można zrobić coś przykuwającego uwagę. Potrafi być zarówno zabawny (entuzjastyczne i pełne obrazowej gestykulacji opowiadanie Grantaire'owi podczas Red and Black spotkania z Cosette i Valjeanem przyprawiło mnie o radosny fangirlistyczny zakwik), jak i odważny (barykada) czy dramatyczny (Pusty stół... czy wyznanie Valjeana). Oraz jest jedynym z naszych Mariusów, który nie stoi jak kołek, kiedy Cosette opłakuje śmierć Valjeana. Ogólnie, mogłabym się rozpływać nad detalami chyba każdej sceny z jego udziałem, i nad tym, jak udało mu się wydobyć głębię tej postaci, jakiej nigdy bym się tam nie spodziewała zastać.
Cosette grała dzisiaj Weronika Bochat i co ja tu będę się rozpisywać, uwielbiam tę kobietę, jej urok na scenie jest po prostu nieodparty. Skoro jestem już przy Cosette, to wspomnę również o małej Cosette, która sama w sobie nie leżała mi w ogóle, natomiast przypomniała mi się właśnie scena, w której Valjean obdarowuje dziewczynkę nowymi ubraniami i lalką, w której to scenie porwał ją na ręce i wywinął nią entuzjastycznego młynka, co chyba całkowicie zrekompensowało mi brak tej uroczej scenki wspólnego nucenia w lesie.
Ewa Lachowicz jako Eponine była dzisiaj spokojnie jakieś dwie klasy wyżej, niż zazwyczaj, do głębi przejmująca i rozdzierająca. Sama wciąż to dziś moim zdaniem najlepiej wykonany utwór wieczoru (dodatkowo, coś z nim w tej nowej aranżacji zrobiono, nie wiem, co, ale brzmiało świetnie). Chemia z Mariusem chwytająca za serce, a śmierć tragiczna i wyciskająca łzy niemal tak samo, jak zazwyczaj w wykonaniu Malwiny Kusior, mojej absolutnej faworytki w tej roli. Gromkie brawa.
Edyta Krzemień ku wielkiej mojej radości odzyskała wyczucie postaci Fantine, na co zdążyłam stracić już nadzieję - a jednak się udało. Powróciła interpretacja z pierwszego spektaklu, która tak straszliwie mi się podobała, za co wdzięczna jestem niepomiernie, bo wątek Fantine akurat lubię i dobrze wykonany potrafi poruszyć mnie do głębi, jak właśnie dzisiaj, śpiew zaś mogę opisać jako naprawdę wysokiej próby, na co od dawna jakoś nie było jej stać. Jedyny zarzut, jaki mogę mieć, to trochę za dużo tulenia się z Valjeanem w scenie śmierci, ale i tak nie na tyle, żeby raziło mnie to jakoś drastycznie. Spokojnie mogę ocenić wykonanie na piątkę.
Thenardierowie... no, to wiadomo, oni nie zawodzą :D Ale brakowało mi Tomasza Steciuka, mimo wszystko.
No i moja ukochana perełka, czyli Szydło Tysiąca Ról, który Grąterował dzisiaj z podwójną pasją, a na weselu odstawiał takie cyrki, że bliska byłam głośnego zakwiku z radości. Generalnie cały zespół zasłużył sobie na gromkie brawa oraz owacje na stojąco, do których zerwałam się rączo natychmiast po rozpoczęciu końcowych oklasków.
Podsumowując, przez cały spektakl miałam nieodparte wrażenie, że ktoś przewlókł wszystkich wykonawców przez solidną musztrę odnośnie interpretacji postaci. Pojawiło się mnóstwo szczegółów, gestów, mimiki, takich niby drobiazgów, których wcześniej nie było, a które całkowicie zmieniły oblicze przedstawienia, pogłębiły wzajemne relacje postaci, dodały realizmu. Nie zdarzało się, żeby w którejkolwiek scenie jakikolwiek aktor nie miał niczego do roboty, a tylko stał i patrzył. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, każda osoba była na scenie po coś. Mój zachwyt jest przeogromny, nie spodziewałam się, że przyjdzie mi jeszcze kiedykolwiek tak się ekscytować Les Misami - szczerze mówiąc, w dniu dzisiejszym na spektakl poszłam głównie dla towarzystwa, nie dlatego, że czułam jakąś szczególną potrzebę. Ale warto było, oj, jak warto! *emanuje astralną sparklacją*
Po raz kolejny Krucjacie towarzyszyły przezacne atrakcje dodatkowe, tym razem w postaci całego dnia spędzonego na warszawskiej Starówce, uświetnionego sesją zdjęciową pod hasłem "Walżaniątko w wielkim mieście" - towarzyszył nam bowiem przeuroczy misiak-galernik, prezent dla pana Janusza, który (misiak, mam na myśli) z miejsca podbił moje serce, został gwiazdą wieczoru i moim nowym astralnym idolem xD Swoją drogą, reakcja obdarowanego była ku naszej radości absolutnie bezcenna - czego nie omieszkamy zaprezentować w fotorelacji, kiedy nadworna fotograf dotrze do domu. Sesja zdjęciowa zaś obejmowała przygody Walżaniątka w przeróżnych miejscach i okolicznościach, z których największej radości dostarczyło nam zdjęcie na zielonym samochodzie Pilsnera - a właściwie mina pewnego pana, który stał obok i obserwował nasze poczynania. Pozdrawiamy tego pana serdecznie :D
Po spektaklu czekało nas krótkie, acz fantastyczne spotkanie stagedoorowe z panem Januszem oraz paroma innymi artystami, które okazało się przyczyną mnóstwa radości dla nas wszystkich. Takie chwile właśnie sprawiają, że czujemy sens naszych działań, dzisiejszy wieczór zaś był dla nas przyczyną niemałej satysfakcji i ogromnej dumy. Chciałam więc raz jeszcze podziękować wszystkim, którzy sprawili, że dzień ten był tak absolutnie i niezachwianie idealny. Z każdą Krucjatą coraz bardziej cieszy mnie bycie częścią tego niesamowitego przedsięwzięcia, wszystkich więc ściskam mocno i ślę całe tony astralności do wszystkich razem i każdego z osobna.
Tym wzniosłym akcentem zakończę i udam się stracić przytomność zanim moja głowa zdąży na dobre dotknąć poduszki. Dobranoc wszystkim, albo już nawet dzień dobry
|
|
Powrót do góry |
|
 |
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z piekła rodem Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 23:58, 25 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
Ja też coś naskrobię, co prawda wróciłam do domu dopiero dzisiaj po 21, mam obolałe nogi i ogólnie wszystkie mięśnie, ale to nie jest żaden powód do migania się od relacji.
Moja przerwa była ciut krótsza, bo na ostatnich Les Misach byłam w okolicach listopada, ale jak moja przedpiśczyni nie widziałam jeszcze nowej aranżacji.
Zacznę może od minusów.
Pierwszym będzie okrojona orkiestra i zgubienie gdzieś klasycznego brzmienia, dodano dużo gitary elektrycznej i chyba perkusji, przez co spektakl nabiera popowo-rockowych dźwięków. W przejściach pomiędzy piosenkami to jest dobre, ale przy niektórych utworach taka galopka nie jest wskazana.
Drugim minusem będzie właśnie to zabójcze chwilami tempo. Z wyciętych scen żałuję tylko tej z małą Kozetką, ale po wykupieniu JV odpowiednio obtańcowuje swoją przybraną córeczkę, co łagodzi mój ból.
Plusem nowej aranżacji jest wprowadzenie większej dynamiki i skrócenie niektórych wstawek przy przejściach między utworami np. wstępu do Wyśniłam Sen czy spowolnienia gdy wóz wjeżdża na mieszkańca miasteczka. Dzięki tym kosmetycznym zabiegom, spektakl skraca się do 2,5 godzin i jest mniej nudno.
To tyle o nowej aranżacji. Obsada była w większości moja ulubiona. Najważniejszy duet Janusz Kruciński i Łukasz Dziedzic nie szczędzili sobie ostrych spojrzeń, ten pierwszy jak napisała Madzia z bólem i niedowierzaniem patrzył na nieubłagalność stróża prawa, a drugi z pogardą mierzył 24601. Na pewno będę za Panami bardzo tęsknić, mój ulubiony duet męski - ever.
Pan Janusz wykazywał wiele z Hyde'a co bardzo mnie cieszy, bo postać nabiera wtedy cech rozdarcia wewnętrznego i zewnętrznego.
Rafał Drozd jako Marius jak zwykle urzekający w swoich uczuciach do Cosette.
Pięknie wyglądają z Weroniką Bochat i w ich wykonaniu ta miłość nie tyle co jest znośna, ale można się rozczulić.
Thenardierowie jak zwykle fenomenalni. Pani Ania Dzionekjest genialna i za nią też na pewno będę tęsknić, a i Grześ Pierczyński nie ustępuje jej w niczym. Jego Thenardier jest cwaniaczkowaty, w odróżnieniu od bezczelnego manipulatora jakim jest Tomek Steciuk.
Moje serce jak zwykle podbili chłopcy z barykady, zwłaszcza zaś Szydło Tysiąca ról, on jest po prostu astralny i genialny, te dwa słowa idealnie go opisują.
Pora na sparklację pospektaklową. <3
Pan Janusz dostał od nas misia Walżaniątko, którego szczerze wycałował i zabrał ze sobą do domu. I jak napisała już Madzia, misio miał swoją sesję zdjęciową na warszawskiej Starówce.
Dziękuję moim kochanym towarzyszkom za wspaniały dzień, za stejczdor i wspólne wstrząsy okołokrucjatowe.
Oby więcej taki dni...
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|