Forum W świecie masek Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
Jekyll & Hyde- Ja będę żył wiecznie z szatanem u boku...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum W świecie masek Strona Główna -> Janusz Kruciński w musicalach
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z piekła rodem
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:00, 07 Lis 2011    Temat postu:

Aktorstwo to już jest wyższa szkoła jazdy, ale zarówno Malwina jak i Weronika są bardzo przekonującymi aktorkami.
No ale zgodzę się z Leleth, że do ról Lucy i Emmy trzeba dojrzałości. Chociaż podobno Marta Florek radzi sobie całkiem fajnie a zaczynała mając tyle lat, co teraz Weronika :)
Te dziewczyny mają talent i na ich miejscu uciekałabym z Romy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z piekła rodem
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 14:52, 26 Sty 2012    Temat postu:



Lubię to zdjęcie. :D I jest na nim twarz pana Janusza!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Leleth
Kucyponkowy dealer fangirlizmu


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:08, 26 Sty 2012    Temat postu:

Niecodzienny ostatnio widok...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z piekła rodem
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:49, 26 Sty 2012    Temat postu:

Leleth napisał:
Niecodzienny ostatnio widok...


Referendum powinno być vs brody :D
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z piekła rodem
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 11:45, 28 Lut 2012    Temat postu:

Na kolejne J&H było nam dane czekać niespełna rok. Jest to bardzo krzywdzące, że tak wspaniały musical nie ma szans na bycie wystawianym częściej, ale lepszy rydz niż nic.
Przyznam szczerze, że ten sezon teatralny bardzo mnie znudził. Straciłam chęci, ale po weekendzie w Rozrywce wszystko się zmieniło.

Nie będę rozpisywać się na temat przekazu Jekylla& Hyde’a , gdyż wszystko co mogłabym napisać, zostało już napisane dawno temu.

Janusz Kruciński bez brody wspiął się na wyżyny geniuszu. Kiedy widzę Jekylla- widzę Pana Janusza, jego ciepły głos, troskę w stosunku do innych ludzi, promieniującą serdeczność. Kiedy w ułamkach sekund dobrotliwy Henry zmienia się w Hyde’a wszystko pryska jak bańka mydlana. I wtedy zastanawiam się jak człowiek tak kochany, może zagrać tak wypraną z człowieczeństwa bestię? Może, bo w tym zawiera się jego geniusz aktorski, Janusz Kruciński nie gra danej postaci- on w chwili podniesienia kurtyny, staje się tym kogo w założeniu miał tylko grać. Zawsze będę pełna podziwu dla jego ogromnego talentu i zawsze będzie mnie to zachwycało.

Do Alony Szostak mam wielki sentyment i ogromną sympatię. Jej wschodni zaśpiew przenosi mnie gdzieś hen daleko za wschodnią granicę. I chociaż postać Emmy jest skrzywdzona przez twórców, bo pokazana tylko przez pryzmat miłości do Jekylla i pewnej niezależności charakterologicznej, to tak naprawdę nie przyciąga i nie wnosi nic zasadniczego do akcji.

Marta Florek była najmilszym zaskoczeniem tego wieczoru. Znałam wcześniej jej głos, ale przez poprzednich pięć spektakli miałam wielkie szczęście oglądać Wiolę Białk w roli Lucy. Była moim absolutnym wzorcem tej postaci, ale Marta wniosła powiew świeżości i młodzieńczości do brudnego światka londyńskiej prostytucji.
Lucy Wioletty jest drobniutka, delikatna i pełna godności pomimo miejsca w którym przyszło jej żyć. Pełna rezerwy, swoje uczucia skrywa niemalże do samego końca, kiedy Jekyll daje jej możliwość nowego życia, brutalnie przerwanego przez jego alter ego.
Marta zgoła inna, bardziej otwarta i butna a przy tym ufna w stosunku do Henry’ego, pięknie pokazane zauroczenie doktorem Jekyllem. Bardzo podobała mi się w scenie rewiowej,jest przepiękna i ma cudowny i mocny głos. A przy tym uśmiech, którym wszystkich obdarowuje.
Niebezpieczna gra w duecie z Januszem była… No sama nie wiem jak to ująć, ale w pewnej chwili zaczęłam bezwiednie wachlować się programem. xD

O reszcie genialnej obsady nie będę się rozpisywać, wszyscy byli znakomici i wszystkim po równo rozdałabym nagrody za grę aktorską i klasę sceniczną.
Miło dla odmiany wybrać się do świątyni sztuki, gdzie człowiek czuje się jak gość przyjęty z honorami. Niestety inne placówki, szczególnie ta pretendująca do bycia na poziomie europejskim, traktują widzów jak dojne krowy…

Krucjata udana w 100%, pomimo wypadków komunikacyjnych, bieganiny na zapalenie płuc i ogólnego zamieszania. Wizytę u doktora Jekylla za kulisami i potem spotkanie na parkingu z „Królem Disco” będę wspominała bardzo długo.
Dziękuję wszystkim obecnym na Krucjacie zwłaszcza zaś forumowemu pionowi i lasiom astralnym. :*:* Do następnego razu!


Powrót do góry
Zobacz profil autora
EineHexe
Pani Ołówkowa, adminka


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 476
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:50, 28 Lut 2012    Temat postu:

Ach, było pięknie, było wspaniale, przypomniałam sobie dlaczego ja właściwie uwielbiam teatr, muzyczny zwłaszcza.

Oba spektakle bardzo udane. W pierwszym całą obsadę wyraźnie roznosiła energia. Utterson dziarsko na wszystkich pokrzykiwał, wariaci roznosili scenę, a dobry doktor Jekyll przy każdej przemianie w Hyde'a był bliski obrócenia laboratorium w perzynę. Na szczęście przetrwało bez szkód, uszczerbku na powłoce cielesnej doktora również nie odnotowano Wink Spektakl drugi był znacznie bardziej wyważony, Utterson, miast pohukiwać posykiwał jadem i ironią i nawet Spider popadał chwilami w nastrój cokolwiek filozoficzny.

Ach właśnie Spider, on i Nelly, jak ja uwielbiam tę parę! On potrafi jednym ruchem brwi dać do zrozumienia, jak bardzo nie podoba mu się zachowanie personelu... i w jak bardzo, bardzo złym humorze dziś jest, więc konsekwencje nieposłuszeństwa będą bolesssssne. Ona z rubasznym wdziękiem zachęca Uttersona i Jekylla do skorzystania z szerokiego wachlarza usług rozrywkowych w Czerwonym Szczurze, by potem ze łzą w oku i niemal macierzyńskim uśmiechem na ustach żegnać Lucy, odchodzącą w poszukiwaniu lepszego życia.


Lucy. Lucy Harris. Wioletta Białk gra ją w sposób, który mnie przywodzi na myśl Dietrich w "Błękitnym Aniele", jest chłodną i odległą, lecz rozpalającą zmysły boginią, a gdy schodzi ze sceny w Czerwonym Szczurze, widzimy kobietę doświadczoną, która wiele już w życiu przeszła, a w której coś na dnie ócz doktora Jekylla budzi nagłą nadzieję na odmianę losu.

Zupełnie inna jest Lucy w wydaniu Marty Florek, którą miałam ogromną przyjemność oglądać w ten weekend. To młoda, stosunkowo niewinna i ufna dziewczyna, pełna życia i naturalnego seksapilu, która wciąż pełna jest marzeń, mimo iż życie rzuciło ją w miejsce tak podłe, jak Czerwony Szczur. Henry Jekyll, pierwszy mężczyzna, który wykonał w jej stronę ciepły gest, stał się naturalnym obiektem jej uczuć, pozwalając wierzyć, że sen o wielkiej miłości ma szansę się ziścić.

I teraz mam dylemat, bo nie wiem, którą z pań uwielbiam bardziej
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ilmariel
Pani z lasu Sherwood


Dołączył: 12 Lut 2010
Posty: 226
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:00, 28 Lut 2012    Temat postu:

„Jekyll & Hyde” okazał się takim spektaklem, który zupełnie nie daje mi spokoju, a im dłużej o nim myślę, tym więcej zauważam, więcej mam wniosków, przemyśleń, komentarzy i spostrzeżeń, i tym bardziej mi się podoba. Zdecydowanie jednak nie daje się w pełni ogarnąć myślą za jednym obejrzeniem. Szykujcie się więc na dość obszerną relację (nie żeby moje wynurzenia bywały szczególnie zwięzłe zazwyczaj). Ale zanim przejdę do konkretów, muszę poświęcić kilka słów okolicznościom towarzyszącym, bo te były absolutnie nieprzeciętne.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nad naszą wyprawą (a przynajmniej moim w niej udziałem) zawisło od początku złośliwe fatum, albowiem jakaś siła wyższa z uporem godnym lepszej sprawy co i rusz rzucała mi kłody pod nogi. Wszystko zaczęło się już w piątek, kiedy to okazało się, że będę musiała zostać do późna w pracy. W związku z tym ostatnie zakupy przedkrucjatowe robiłam gdzieś w przerwach między zajęciami i nosiłam to wszystko przy sobie. Kiedy wreszcie skończyłam pracę, udałam się do pobliskiego marketu, nabyłam ostatnie elementy wyjazdowego niezbędnika i niczym wielce radosny wielbłąd udałam się do domu (a była już 22.00) – tylko po to, by wysiadając z metra zorientować się, że jednego z pakunków brakuje. Pakunku dość kluczowego… Spanikowana wielce ruszyłam z powrotem: do pracy, do sklepu, tropiąc każdy poczyniony od wyjścia z pracy krok, niestety bezskutecznie. Zrezygnowana wróciłam do domu około północy, wściekła, zmęczona, zdesperowana i – co tu dużo mówić – nie bardzo wiedząc, co mam z tym fantem zrobić. Na szczęście dobra dusza wyratowała mnie z opresji. Dzięki ci więc, dobra duszo :) A pakunek znalazłam w poniedziałek w pracy, za drzwiami szatni. Well…

W sobotę wszystko szło podejrzanie dobrze, nawet ja, znana z tego, że wiecznie nie zdążam, zdołałam się wyszykować dobrych kilkadziesiąt minut przed wyjazdem. Razem z Wiedźmą udałyśmy się na dworzec i… nie zdążyłyśmy dobrze wyjechać z parkingu, kiedy jakiś alternatywnie inteligentny osobnik władował samochodem się w nasz autobus. Miałyśmy dojechać do Katowic na 17.00, co dawałoby nam dobrą godzinę na udanie się do hotelu i wyszykowanie do teatru. Skończyło się ponad godzinnym opóźnieniem… Jakimś cudem udało nam się dojechać przed 18.00, co oznaczało sprint do teatru z całym bagażem i przebieranie się w tamtejszej łazience, nie mówiąc już o tym, że musiałam przegapić zaplanowane na 18.30 spotkanie z panem Januszem (nawiasem mówiąc, niezmiernie cieplutko mi się zrobiło, kiedy dowiedziałam się, jak bardzo przejął się naszym bezpieczeństwem na wieść o tej stłuczce).

W związku z tym wszystkim, jakoś zabrakło mi w tym zamieszaniu miejsca na tę typową ekscytację towarzyszącą oglądaniu spektaklu po raz pierwszy w życiu i szczerze przyznam, że pierwszy akt nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia. Nie jestem pewna, czy to wina samego spektaklu, czy też po prostu mojego roztargnienia i nerwów, trudno mi powiedzieć, ale ogólnie odnosiłam wrażenie, że całość pierwszego aktu sprowadza się do stwierdzenia, że Jekyll jest osamotniony i niezrozumiany przez świat, a wszyscy inni to zboczeńcy i naprawdę jestem zdania, że fabuła mogłaby ruszyć naprzód nieco szybciej. Co mi się natomiast stanowczo podobało, to sceny zbiorowe (ochhhh, tancerze!), mimo że tekst niestety rzadko dało się w nich zrozumieć, czy to z winy kiepskiego nagłośnienia, czy też kiepskiej dykcji aktorów w zespole, trudno powiedzieć. Ale nawet mimo drobnych uchybień nadal było w tych scenach coś mocnego, chwilami nawet zupełnie strasznego. Od towarzyszek dowiedziałam się, że zespół się niedawno zmienił i nie dorównuje temu dawnemu – mogę tylko żałować, że nie dane mi było zobaczyć wcześniejszego składu.

Strasznie podoba mi się idea Cieni snujących się wśród Londyńczyków i kpiących z ich fałszywych manier. Ten zabieg ma duże znaczenie dla przewodniego wątku spektaklu, jakim jest nieszczerość, dwulicowość i swoista maskarada w światku londyńskiej arystokracji. Jeszcze bardziej niesamowite były sceny w szpitalu psychiatrycznym. Taniec Szaleńców w jednej z pierwszych scen spektaklu ma w sobie coś autentycznie przerażającego, tym bardziej kiedy to oni okazują się tak naprawdę głosem normalności, rzucając wyzwanie i oskarżenia wobec otaczającego ich zakłamanego świata. To właśnie Szaleńcy sygnalizują, że za chwilę czeka nas niezwykła jazda bez trzymanki poprzez świat przewróconych do góry nogami wartości. I omójboże, oni chodzą po fotelach na widowni!!! :D Wiedziałam w sumie, że chodzą, ale… ale… Wrażenie jest iście piorunujące.

Niezwykle podobał mi się natomiast drugi akt, bardziej dynamiczny, kompletnie porywający i – przyznam szczerze – dla mnie osobiście jakoś łatwiejszy w odbiorze, ponieważ ciężko mi trochę przebrnąć przez gigantyczne ilości wszechobecnego wyuzdania, wylewającego się w pierwszym akcie z każdego kąta. Nie mówię, że nie powinno tego być, rozumiem, co ten zabieg ma na celu (chociażby biorąc pod uwagę zbudowanie kontrastu dla całkowicie czystej miłości, jaką Lucy obdarza Jekylla oraz jeszcze parę innych rzeczy), ale dla mnie osobiście trochę tego za dużo. Nie lubię epatowania, potrafię sobie dopowiedzieć to, czego mi się bezpośrednio nie pokaże i wolę taki właśnie układ. Taka już jestem i nic nie poradzę, nie bawi mnie to ani do mnie nie przemawia, a rozdrażnienie wcześniejszymi perypetiami podróżnymi wcale mi nie pomagało. Oraz jestem zdania, że można byłoby skupić się również na nieco innych aspektach moralnego zepsucia, niż tylko seksualność i tym samym jeszcze dokładniej zgłębić temat.

W związku z powyższym, drugi akt podobał mi się o wiele bardziej, do podziwiania było tak wiele, że dosłownie nie wiedziałam, gdzie mam patrzeć. Kreacja Janusza Krucińskiego w pełni dorównała głoszonej przez Lucyferową legendzie, co właśnie dopiero w drugim akcie dało się w pełni podziwiać. Szczerze się przyznam, że podchodziłam do tego z pewną dozą dystansu, jako że nie należę raczej do tych absolutnie zagorzałych wielbicieli i powszechny entuzjazm musiałam zweryfikować na własne oczy, bo wiadomo – z legendami bywa różnie, a Janusz Kruciński chyba gdzieś podświadomie jednak kojarzył mi się z tym dobrotliwym panem, którego etykietka dotychczas była mi znana z Les Miserables, a którą równie łatwo mu przyczepić w pierwszym akcie J&H. Czekała mnie w związku z tym miła niespodzianka, fajnie było zobaczyć rolę, która zagrana została powyżej moich oczekiwań, jako Hyde się bowiem nie oszczędzał i naprawdę nie spodziewałam się takich pokładów energii i siły. Wydaje mi się, że postać Jekylla/Hyde’a jest dla aktora doskonałym testem umiejętności, wymaga mnóstwa błyskawicznych przejść pomiędzy dwoma skrajnymi wcieleniami, a Janusz Kruciński wywiązuje się z tego zadania doskonale. W jego Jekyllu jest tyle pasji, tyle buntu, tyle czułości i dobroci, Hyde zaś przejawia takie ilości szaleństwa, okrucieństwa, cynizmu, że doprawdy miałam dreszcze. A ”Konfrontacja” to zaiste majstersztyk i kwintesencja geniuszu. Kończę lepiej, bo o samej tej jednej postaci mogłabym napisać osobną epopeję.

Oczarowała mnie Marta Florek w roli Lucy. Urocza, ale nie przesłodzona, emanująca zmysłową kobiecością. Zdolna marzyć, ale nie przesadnie naiwna, była bardzo bliska mojemu wyobrażeniu o tej postaci. Delikatna idealistka spragniona miłości w samym środku zdemoralizowanego środowiska, w którym przyszło jej żyć, zdecydowanie najbardziej spośród wszystkich bohaterów dawała się lubić, najbardziej mnie wzruszała. Niezmiernie podobała mi się jej interpretacja utworu „Ktoś taki, jak ty” (jeden z najbardziej niezapomnianych utworów wieczoru), a jej interakcja z Hyde’em w „Niebezpiecznej grze” dosłownie wbijała w fotel.

Nie podzielam jednak powszechnego uwielbienia dla Alony Szostak w roli Emmy. Prawda, że głos ma iście wspaniały, ale… to nie jest rola dla niej. Z jednego prostego powodu: jest do niej jakaś zbyt… dojrzała, że tak powiem. Trudno mi to jasno uchwycić. Padł taki argument, że skoro Jekyll nie jest już młodzieniaszkiem, uzasadnione jest, żeby i jego narzeczona była ciut starsza. No cóż, ja tego jakoś nie kupuję. Dla mnie wyraźnie widać, że Emma została napisana jako młoda dziewczyna, nie dojrzała kobieta, i nieco mi się to gryzie. Jedno natomiast muszę jej przyznać. Były dwa takie momenty (podczas „In his eyes” i jeszcze gdzieś, być może „W naszym dawnym śnie”, ale pewna do końca nie jestem), kiedy Alona śpiewając miała autentycznie łzy w oczach. I przyznam się, że ja też. Śmiem się też nie zgodzić, że Emma niczego do przedstawienia nie wnosi, bo moim skromnym zdaniem wnosi akurat całkiem dużo. Nawet jeżeli definiuje ją głównie miłość do Jekylla, to nadal jest postacią ciekawą, silną, charyzmatyczną i odważną, gotową stać u boku ukochanego na dobre i na złe, wbrew wszystkim i wszystkiemu, przez co daleka jest od typowych romantycznych heroin. A tragedia Jekylla jest również jej tragedią, nie zapominajmy o tym.

O Radzie Nadzorczej niewiele potrafię powiedzieć, prócz tego, że byli tacy, jak powinni: odpychający, dwulicowi i niemoralni, jednak to nie ten typ, który jako widz „uwielbiam nienawidzić”. Nikt spośród nich jakoś szczególnie mi się nie wyróżniał, ani z postaci, ani aktorów – prawdopodobnie za dużo miałam na raz rzeczy do ogarnięcia tym pierwszym razem (trzy poziomy sceny, pomosty, balkony, tancerze i wszystko, doprawdy żałowałam, że posiadam jedną tylko parę oczu), bo aż zdziwiona jestem, jak słabo ich zapamiętałam.

Kostiumy i dekoracje budzą we mnie nadzwyczaj mieszane uczucia. Niektóre naprawdę bardzo mi się podobały, inne były natomiast tak okropne, że aż dziwiło mnie, skąd taka rozbieżność jakości w jednym przedstawieniu, skądinąd całkiem solidnie i szczegółowo przemyślanym. Podobały mi się kostiumy Londyńczyków, Cieni, Jekylla, właściwie większości postaci (na niektóre obiektywnie niezbyt atrakcyjne rzeczy mogę przymknąć oko, bo zważywszy na przyjętą w spektaklu konwencję klimat nadawały cudowny), ale na litość boską, osoba, która projektowała kostiumy Emmy zasłużyła sobie na dożywotni zakaz wykonywania zawodu. Podobnie z dekoracjami. Większość z nich była absolutnie bez zarzutu, ale kiedy zobaczyłam laboratorium Jekylla, nie dowierzałam własnym oczom. Prowizoryczne, ostentacyjnie plastikowe, podniszczone i strasznie, strasznie sztuczne. Ponadto przez cały czas gibało się radośnie we wszystkie strony sprawiając wrażenie, że gotowe jest rozlecieć się samo z siebie, nie mówiąc już nawet o dzikich ekscesach Hyde’a. Wykorzystano jednak w tym laboratorium jeden fajny zabieg, mianowicie postaci wyzierające ze ścian w trakcie przemiany w Hyde’a. Niezmiernie mi się to podoba.

Czas chyba kończyć, zanim okaże się, że przypadkiem napisałam całą książkę, bo z pewnością mogłabym napisać jeszcze naprawdę bardzo dużo. Spektakl oceniam na jakieś 8/10 punktów i stanowczo każdemu polecam, żałując jednocześnie, że na następną okazję przyjdzie mi raczej poczekać dość długi czas. Doskonałe widowisko, a choć specyficzne, to stworzone ze spójnym zamysłem i jasno określoną myślą przewodnią, niezwykle wyrazistym klimatem i oszałamiającą muzyką. Warto było przeżyć te wszystkie szalone przygody, by móc zasiąść na widowni w chorzowskim Teatrze Rozrywki!

EDIT: O postaci Emmy wykreowanej przez panią Alonę myślałam jeszcze dobre 2-3 tygodnie, w ogóle zresztą najwięcej ze wszystkich postaci, po czym doszłam do wniosku, że ją kocham pomimo wszystkich przedstawionych zarzutów. :hamster_beautiful: Ja nie wiem, jak to działa, ale to fenomen :D

W ogóle, gdybym pisała tę recenzję o kilka tygodni później, miejscami różniłaby się diametralnie od tej tutaj. To chyba kolejny plus dla spektaklu, jeżeli potrafi wywoływać takie emocje i zostawać w głowie przez tak długi czas! :)


Ostatnio zmieniony przez Ilmariel dnia Czw 21:01, 05 Kwi 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z piekła rodem
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:20, 28 Lut 2012    Temat postu:

Ilmariel napisał:
Kreacja Janusza Krucińskiego w pełni dorównała głoszonej przez Lucyferową legendzie, co właśnie dopiero w drugim akcie dało się w pełni podziwiać. Szczerze się przyznam, że podchodziłam do tego z pewną dozą dystansu, jako że nie należę raczej do tych absolutnie zagorzałych wielbicieli i powszechny entuzjazm musiałam zweryfikować na własne oczy, bo wiadomo – z legendami bywa różnie,...


Nasunął mi się na myśl tytuł książki "Baśnie, legendy i podania Lucy ferowej"
Wiem, wiem, że jeśli chodzi o Pana Janusza, jestem wręcz obrzydliwie jednostronna i podoba mi się dosłownie wszystko, jednakże Hyde to jednostka wybitna!


Ilmariel napisał:
Śmiem się też nie zgodzić, że Emma niczego do przedstawienia nie wnosi, bo moim skromnym zdaniem wnosi akurat całkiem dużo. Nawet jeżeli definiuje ją głównie miłość do Jekylla, to nadal jest postacią ciekawą, silną, charyzmatyczną i odważną, gotową stać u boku ukochanego na dobre i na złe, wbrew wszystkim i wszystkiemu, przez co daleka jest od typowych romantycznych heroin. A tragedia Jekylla jest również jej tragedią, nie zapominajmy o tym.


Hmmm być może źle się wyraziłam. Nie uważam, że Emma była całkiem niepotrzebna. Ale według mnie została potraktowana po macoszemu. Tak naprawdę wiemy o nie tylko to, że ma wygodne życie, bogatego ojca i kocha Henry'ego. Potem zamartwia się o niego, ale tak naprawdę kim jest dowiaduje się na samym końcu, nie ma chociażby małej szansy na to, żeby wspomóc go...
Poza tym scena gdy Henry niemalże rzuca się na nią w laboratorium, po tym jak przeczytała jego dziennik. Ona niemalże potulnie daje się wyprosić, mówiąc tylko:"Gdy mnie będziesz potrzebował, wiesz gdzie znaleźć mnie..." Zero pytań, nawet zwykłej pretensji. Taki zabieg nadaje jej przesadnej anielskości. A to przecież najpiękniejsza i najrezolutniejsza kobitka w Londynie. Widać to po jej ekstrawaganckich strojach i tym, że sama wybrała sobie kandydata na męża, niemalże wbrew konwenansom wszak Jekyll to nie książę a zwykły doktor.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ilmariel
Pani z lasu Sherwood


Dołączył: 12 Lut 2010
Posty: 226
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:30, 28 Lut 2012    Temat postu:

A to mnie zaskoczyłaś, bo osobiście nijak nie wyobrażam sobie Emmy, która się Jekyllowi stawia :) Ja tę scenę inaczej odebrałam, wydaje mi się, że Emma wychodzi nie dlatego, że jest potulna, a raczej dlatego, że jest zaskoczona, zraniona i wystraszona. A bezradność i odrzucenie to część jej nieszczęścia, przez cały czas widzimy, jak próbuje przebić się przez tę ścianę, którą otoczył się Jekyll, lecz do końca bezskutecznie. Choć fakt, z pewnością można było tę postać rozwinąć jeszcze bardziej i nie miałabym nic przeciwko temu - ale niekoniecznie chciałabym podążyć w tym kierunku, o którym mówisz :)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z piekła rodem
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:44, 28 Lut 2012    Temat postu:

Ja nie sugeruję, że Emma powinna być sufrażystką z chęcią przywalenia doktorowi za jego wrzaski. Tylko, że wolałabym do tego zranienia dodać ciut iskry bożej i byłoby ok. Poza tym scena po przyjęciu zaręczynowym, kiedy dochodzi do "pocałunku" i sceny Jekylla&Emmy są niezwykle urocze. Pomimo zepsucia moralnego i zgnilizny Londyńczyków, przykład pary która kocha się w tak niewinny sposób. Embarassed
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ilmariel
Pani z lasu Sherwood


Dołączył: 12 Lut 2010
Posty: 226
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:59, 28 Lut 2012    Temat postu:

O, to to właśnie! To jest naprawdę fajnie napisana para i potencjał w tym jest. Tylko właśnie nie wszystko mi w tym leży jak trzeba, jak pisałam w recenzji :)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z piekła rodem
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 23:04, 28 Lut 2012    Temat postu:

Ilmariel napisał:
O, to to właśnie! To jest naprawdę fajnie napisana para i potencjał w tym jest. Tylko właśnie nie wszystko mi w tym leży jak trzeba, jak pisałam w recenzji :)


Za pierwszym razem ciężko ogarnąć to wszystko, tym bardziej, że to musical w którym się tańczy, śpiewa i gra jednocześnie.
No i skutki uboczne w postaci podróży pełnej wrażeń. Oby następna Krucjata obfitowała w mniej wstrząsające efekty uboczne Cool
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ilmariel
Pani z lasu Sherwood


Dołączył: 12 Lut 2010
Posty: 226
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 23:13, 28 Lut 2012    Temat postu:

Oj tak, stanowczo! Następnym razem trzeba będzie wyruszyć wcześniej, żeby uniknąć takich ekscesów komunikacyjnych ;)

Ja ogólnie jestem prawie pewna, że przy następnej okazji wyłowię z J&H jeszcze milion innych ciekawych rzeczy, bo ten musical to zaiste kopalnia wrażeń na przeróżnych poziomach i naprawdę przez cały czas mi głowę zaprząta. Do tego stopnia, że musiałam dzisiaj sięgnąć raz jeszcze po oryginał Stevensona i mogłabym spokojnie napisać kolejną epopeję porównując musical i książkę, bo powiązania są bardzo luźne i stwarzają całkiem fajne pole do interpretacji. Czekam więc z niecierpliwością na kolejną okazję wyprawy do Chorzowa i bardzo, bardzo bym chciała, żeby udało się to wcześniej, niż za kolejny rok.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z piekła rodem
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:45, 29 Lut 2012    Temat postu:

Ja do tej pory wyławiam różne elementy, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi.
Ale to jest chyba normalne, plus to że każdy spektakl jest inny.

Jeszcze przypomniały mi się oklaski z niedzieli kiedy to Pan Janusz wybiegał i potknął się o element dekoracji, na szczęście wybrnął z sytuacji i nie wywrócił się.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum W świecie masek Strona Główna -> Janusz Kruciński w musicalach Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5
Strona 5 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island